Obserwując od kilku lat z pozycji przedstawiciela lokalnego samorządu zmagania mieszkańców Siedlec, dzielnicy z bogatym wyborem mniejszych i większych, a niemal zawsze mocno zdewastowanych podwórek, mogę stwierdzić z całym przekonaniem, że problem nie dotyczy kwestii zakupu lub dzierżawy, lecz drogi dojścia do nich. Mieszkańcy coraz częściej chcą brać odpowiedzialność za tereny przyległe, decydować o organizacji przestrzeni za oknem, wkładać w to przedsięwzięcie swoją pracę i środki wspólnot, w których żyją.
Nowi gdańscy mieszczanie zdołali z biegiem czasu stworzyć przyjazną przestrzeń w swoich domach, teraz w końcu nadchodzi czas wyjścia na zewnątrz - porządkowania małych przestrzeni wspólnych. Opowieści o tym, że większość mieszkańców oczekuje od miasta stałego administrowania po wsze czasy, należy schować między bajki. Podobnie, nie jest prawdą, że gros osób pragnie jedynie płotów, odgradzania i nowych miejsc parkingowych, kosztem piaskownicy, placu zabaw, ławek i kwietników.
Podejście przeciętnego lokatora jest pragmatyczne - wiemy, że optymalnym rozwiązaniem jest tworzenie małych przestrzeni, zarezerwowanych przede wszystkim dla danej społeczności, nie widzimy w tym problemu i rozumiemy, że najlepiej robić to w małych grupach, które najlepiej rozumieją swoją potrzeby.
Jednocześnie oczekujemy pomocy w przeprowadzeniu przez skomplikowany proces urzędowy, chcemy porady, wsparcia merytorycznego, a niekiedy również mediacji w wypracowaniu konsensusu pomiędzy różnymi wspólnotami. Nie bagatelizujmy wagi tego ostatniego problemu, dla przykładu - niektóre z siedleckich podwórek obejmują około trzydziestu wspólnot. Do uruchomienia procesu wykupu lub dzierżawy niezbędna jest decyzja mieszkańców. Jednogłośna - w przypadku małej wspólnoty, większościowa - w przypadku wspólnoty dużej. Dojście do kompromisu przy tak ogromnej ilości podmiotów, z których każdy posiada potencjał do pociągnięcia całego procesu w dół, graniczy niekiedy z cudem. Właśnie na tym etapie pojawia się potrzeba aktywnego samorządu, który zaangażuje swoje siły w projekt rewitalizacji.
"Zamiast mądrej polityki dialogu, otrzymujemy trudno skrywany szantaż"
Nie chodzi tylko o wsparcie i motywację. Kilkadziesiąt lat pobieżnej i wiecznie oszczędnej administracji lokalami komunalnymi i ich przyległościami sprawiło, że mamy do czynienia z mocno niedoinwestowaną sferą.
Jeżeli Gdańsk chce się na poważnie zmierzyć z perspektywą odnowy podwórek, niezbędne jest zapewnienie podstawowych remontów, stworzenie programów pomocowych i dużego, spójnego systemu grantowego. Podam przykład z mojej dzielnicy.
Jedna ze wspólnot wystąpiła w ostatnim czasie do Gdańskiego Zarządu Nieruchomości Komunalnych z wnioskiem o likwidację nieużywanej piaskownicy. Prośba została wzmocniona listą z podpisami mieszkańców. W odpowiedzi usłyszeliśmy, że piaskownica zostanie usunięta dopiero po wszczęciu przez mieszkańców procedury dzierżawy lub wykupu. Warto zauważyć, że koszt utrzymania piaskownicy spoczywa w pełni na barkach GZNK. Rozsądek podpowiada, że mały gest ze strony administracji mógłby posłużyć budowaniu dobrych relacji z mieszkańcami, stworzeniu bazy do rozmów.
Niestety, zamiast mądrej polityki dialogu, otrzymujemy trudno skrywany szantaż. Z drugiej strony bardzo często spotykamy się z sytuacją, gdy wyłącznie z sobie znanych przyczyn urzędnicy nie zgadzają się na wykup po obrysie zaproponowanym przez mieszkańców. Spotykamy się z blokowaniem ciekawych inicjatyw tylko ze względu na niezgodność z mocno ugruntowaną "mapą drogową dojścia do wykupu", a więc załatwienia wszystkich formalności przez mieszkańców bez nadmiernego zaangażowania urzędników. Taka sytuacja wynika w dużej mierze ze zbyt małego zainteresowania GZNK.
W chwili obecnej problematyką podwórkową zajmuje się garstka urzędników, a umówienie spotkania konsultacyjnego ze wspólnotami graniczy z cudem. W takiej atmosferze ciężko o entuzjazm po stronie mieszkańców, trudno też o efekty na większą skalę. Trzeba po prostu zdać sobie sprawę, że społeczeństwo obywatelskie nie sprowadza się do składania na barki mieszkańców odpowiedzialności za całośćżycia społecznego w dzielnicach.
Tylko za sprawą współpracy na styku urząd - mieszkańcy możemy w perspektywie 5-10 lat doprowadzić do kompleksowego rozwiązania kwestii zaniedbanych gdańskich podwórek. Bez aktywnego, zaangażowanego samorządu, brzydkie, szare, zaniedbane podwórka będą wisieć nad nami cieniem jeszcze przez bardzo długi czas.
Jędrzej Włodarczyk
Przewodniczący Zarządu Dzielnicy Siedlce
Źródło: gazeta.pl